Zaznacz stronę

– Zbliża się nowy sezon teatralny. Czego można się spodziewać w Teatrze Korez?- Po raz pierwszy w życiu robimy farsę. Tego jeszcze w Teatrze Korez nie było. Nie jest to jednak taka typowa farsa angielska czy francuska, ale polska. Scenariusz napisał Abelard Giza z kabaretu Limo, a nazywa się ona „Swing”. I nie chodzi tu o muzykę wcale. Wprost przeciwnie.  – Więc o co?- Swingowanie to efekt rewolucji seksualnej, która miała miejsce w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 60. I na tym to wszystko polega. Przychodzi sąsiad, mówi „przyszedłem na swingowanie”, rozbiera się i…  – Lubicie poruszać kontrowersyjne tematy?- Nie uważam, żeby to było kontrowersyjne. Może gdyby z tego dramat zrobić… ale to jest farsa! To jest tylko i wyłącznie zabawne. Poza tym w Teatrze Korez, nie ma miejsca na żadne tabu, cenzurę. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu. Jako społeczeństwo jesteśmy bardzo podzieleni, zamknięci i niechętnie rozmawiamy na pewne tematy. Gdyby ktoś przyszedł i powiedział, że chce zrobić spektakl o tragedii Smoleńskiej. Powiedziałbym: rób! Być może znajdą się ludzie, którzy chcą to oglądać. – A „Swing” będą chcieli?- Myślę, że tak. To będzie w sam raz karnawał i na sylwestra. Premiera odbędzie się pod koniec listopada. Ta sztuka chodzi już za nami jakieś dwa lata – czyli odkąd dostałem do rąk ten tekst. Autor zostawił nam dowolność we wprowadzeniu pewnych drobnych zmian. Zostało to napisane dla młodych osób. Przerobiliśmy to w ten sposób, że bohaterami są ludzie w średnim wieku. To jest dodatkowo śmieszne, że te osoby mają ochotę na takie szaleństwa dziwne. Bo to niby modne i ratuje związek… – Pojawią się nowe twarze?- Jedynie moja żona, Kasia Tlałka oraz Basia Święs, ale ona już u nas grała, więc nie można powiedzieć, że jest u nas nowa. Tutaj rzadko pojawiają się nowi aktorzy bo nie ma takiej potrzeby. Zawsze chciałem, żeby w Teatrze Korez współpracowali ze sobą aktorzy, którzy się znają i lubią. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żebyśmy musieli pracować z kimś kto psuje atmosferę. W teatrze państwowym tak jest – musisz i koniec. Zdarza się, że przychodzą do nas aktorzy, którzy mają pomysł, chcieliby zrobić jakąś sztukę, ale nie mają za bardzo gdzie. W takiej sytuacji godzę się na wystawianie takiej sztuki pod nazwą „Młoda Scena Teatru Korez”. – Nie obawiacie się ryzyka?- Jesteśmy otwarci na nowe pomysły. Jeżeli zdarzy się, że ktoś przyjdzie do mnie z propozycją, którą ja nie jestem zainteresowany jako aktor, reżyser lub jako dyrektor teatru, to mimo to nie zamykam przed nim drzwi. Udostępniam salę na próby, następnie odbywają się spektakle, które później bardzo często są grane w różnych miejscach kraju. Nikomu tutaj nie zabraniamy niczego wystawiać. Jak coś jest dobre, to ludzie będą przychodzić. Jeżeli jest słabe, to nic się nie stanie jak sobie raz czy dwa razy to zagrają. Kilka takich spektakli już się u nas odbyło i publiczności często się podobało. Hubert Bronicki wystawił „Katechizm białego człowieka”, teraz taka młoda dziewczyna z Białorusi zrobiła „Kalinę”. Sama zatrudniła 10 czy 12 młodych aktorów i wystawili naprawdę bardzo fajną sztukę. O opozycji w Białorusi, o wolności seksualnej, o gejach, lesbijkach… To wszystko jest takie żywe, takie prawdziwe. Ja byłem zaskoczony. Sala zawsze wypełnia się do ostatniego miejsca. – A co z „Cholonkiem” czy „Kolegą Mela Gibsona”? – Oczywiście nadal będziemy to wystawiać. Były takie sztuki, które zeszły po kilku latach, np. „Emigrantanci”… ale skoro ludzie przychodzą, nadal jest zainteresowanie to dlaczego nie? A z nowości pojawi się jeszcze „I co dalej?”. Sztuka powstaje we współpracy Joasi Zdrady, która to wyreżyseruje i Grażyny Bułki. Ten monodram napisał natomiast jej syn, Piotrek Bułka. Zapowiada się bardzo interesująco. – Współpraca z Robertem Talarczykiem będzie kontynuowana?- Tak, oczywiście. W końcu będzie miał do nas blisko. Teraz, kiedy został dyrektorem Teatru Śląskiego, nie będzie musiał już z tego Bielska do nas dojeżdżać. Cały czas gramy wspólnie w „Cholonku” i myślę, że jeszcze uda nam się zrobić razem coś nowego. – Jest już jakiś pomysł?- Póki co, nie. Musimy trafić na odpowiedni tekst. To jest wyzwanie, bo nie możemy zejść poniżej poziomu „Cholonka”. Tę sztukę wystawiliśmy błyskawicznie. Obaj to czytaliśmy i bardzo chcieliśmy to zrobić. Dodatkowo zmotywował nas fakt, że – jak się okazało w trakcie pracy nad „Cholonkiem” – Teatr Śląski również chce go wystawić. W dwa dni przeprowadziliśmy casting na aktorów, wybraliśmy obsadę i puściliśmy do prasy informację, że przystępujemy do prób. Kiedy wiadomość poszła w świat, Teatr Śląski zrezygnował z tego przedsięwzięcia. I o to chodziło. Dopiero wtedy Robert zaczął robić adaptację, zaczęły się próby… wszystko poszło bardzo sprawnie, bo trzy miesiące później graliśmy już to na scenie. Może jeszcze raz zdarzy nam się coś takiego? – Powtórzenie sukcesu „Cholonka” jest możliwe?- Być może, ale na zupełnie innej płaszczyźnie. To jest tak jak z kultowymi numerami muzycznymi. Tylko raz można nagrać taki utwór. W naszym przypadku też tak może być. Te wszystkie spektakle jak „Kolega Mela Gibsona”, albo jeden z moich ulubionych, „Dwa” są naprawdę świetne. Ale to już jest jednak coś innego. Przez „Cholonka” niechcący stworzyliśmy śląski teatr. Była to pierwsza sztuka po śląsku, o Śląsku i o Ślązakach. Śmieszny, rubaszny a jednocześnie tragiczny. Bawmy się przez ¾ sztuki a potem dostajemy w twarz. Postaci nie są wyidealizowane. To są zwyczajni pijacy, złodzieje… A mimo to ich lubimy bo są prawdziwi. Przychodzą do nas ludzie, którzy mają 80 lat i nigdy nie byli w teatrze. Przychodzą, śmieją się i płaczą. Dzięki tej sztuce przypomnieliśmy ludziom Janoscha. „Cholonka” można było przecież kupić w taniej księgarni za złotówkę. Po premierze zaczęto nawet przyznawać nagrodę „Cegła Janoscha” dla osób, które przyczyniają się do zachowywania kulturowej tożsamości Górnego Śląska i rozsławiania regionu. Sztuki, które powstały potem, czyli „Miłość w Koenigshutte”, „Polterabend” czy „Piąta strona świata” – to wszystko są pochodne „Cholonka”. Taki sukces trudno powtórzyć.  – Rewolucji w teatrze nie będzie?- Nadal opieramy się głównie o rozrywkę, ale jest to rozrywka szlachetna. Jako teatr zagraliśmy już ok. 4 tys. spektakli, ale pomysł na jego funkcjonowanie zawsze był taki sam: teatr dla ludzi, który bawi a nie nudzi. Zawsze chcieliśmy robić takie spektakle, które są zabawne, rozrywkowe a jednocześnie wzruszające. Dla mnie osobiście najważniejsze jest to, żeby ludzie nie wychodzili z teatru obojętni. I chyba nam się to udaje.