Zaznacz stronę

W Polsce żyje ich prawie pół miliona. Każdej zimy w wyniku zamarznięcia ginie ok. 150 z nich. Nie mają dachu nad głową a pożywienia szukają na ulicy. Śpią w parkach, na dworcach, w opuszczonych budynkach i kanałach. Z powodu braku pomocy socjalnej wielu z nich jest skazywana na śmierć. Chociaż dla większości społeczeństwa są nikim, historia ich bezdomności nie zawsze jest oczywista.- Żona mi się zabiła. Zachorowała na raka i bardzo cierpiała. Chyba nie miała innego wyjścia… Brałem narkotyki, siedziałem w więzieniu. Poznałem trochę życie i wiem, że potrafi dać w kość. Teraz staram się jak najlepiej to życie sobie poukładać. Nie wszystko robiłem jak należy, ale za pięć dwunasta się obudziłem. Mam 51 lat. Nie czuję się staro. Myślę, że mogę jeszcze wiele w życiu zrobić. Zawsze trzeba wierzyć w siebie – mówi pan Jan, który od dziesięciu miesięcy przebywa w domu dla bezdomnych przy Górnośląskim Towarzystwie Charytatywnym w Katowicach. Pan Jan pracuje również społecznie na rzecz ośrodka. Jak twierdzi, pomaga mu to w powrocie do normalnego życia. – To jest miejsce bardzo przydatne ludziom. Wspieranie innych pomaga mi w życiu, napędza mnie. Bieda degeneruje ludzi. Im dłużej tkwią w biedzie tym trudnej im wyjść z tego wszystkiego. Chciałbym, żeby mi się udało. Staram się o mieszkanie, chcę skończyć liceum. Później zamierzam pójść na weterynarię. Kiedyś miałem własną hodowlę. Lubię zwierzęta i chciałbym tak pracować – dodaje pan Jan.Na Śląsku istnieje 67 ośrodków wsparcia dla osób bezdomnych. Okazuje się, że ta liczba jest niewystarczająca. Noclegownie miejskie są przepełnione a bezdomni tułają się w poszukiwaniu schronienia i pożywienia. Pomoc oferowana w większości placówek obejmuje jedynie nocleg. Tym, którym udało się uzyskać pomoc, nie jest oferowany pobyt dzienny. Najczęściej manatki muszą zbierać już koło siódmej rano. Inaczej jest w Noclegowni i Domu dla Bezdomnych przy Górnośląskim Towarzystwie Charytatywnym, z których codziennie korzysta kilkadziesiąt osób bez dachu nad głową. Placówka jest dla nich otwarta przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Korzystający z noclegu zawsze mogą liczyć na ciepły kąt i obfity posiłek. – Codziennie przychodzi tu od 200 osób w górę. Pracuję na kuchni i koordynuję wszystko co z tym związane. Specjalizujemy się w tzw. „flapsie”. To jest taka zupa na gęsto, tradycyjna śląska potrawa. Już kiedyś chciałem być wolontariuszem, ale moje życie inaczej się potoczyło. Teraz miałem taką okazję i zaangażowałem się już w to na całość. Taki mam etap w życiu, że chcę żyć bardziej dla kogoś niż dla siebie. Większość ludzi w moim wieku skupia się na sobie i robi jakieś tam kariery. Od pół roku, całe swoje życie podporządkowuję temu miejscu – mówi Adrian Czarnik, szef kuchni w jadłodajni przy Górnośląskim Towarzystwie Charytatywnym.Powodów dla których ludzie stają się bezdomnymi jest wiele. Niektórzy z nich nie mają do kogo zwrócić się o pomoc, więc lądują na ulicy. – Oni tu często nie mają żadnych krewnych, nikogo kto mógłby pomóc. Powodem dla którego znajdują się w takiej sytuacji jest najczęściej to, że ten człowiek pije. Tracą pracę, nie potrafią znaleźć nowej, rozpada im się rodzina… widzą, że koledzy piją, to myślą sobie – też się napiję. Potem mieszkają gdzieś w parku, w kanałach. Gdzieś tam w bloku na ostatnim piętrze, na dworcach. Bezdomność bardzo często jest konsekwencją alkoholizmu. To jest choroba, rak tego społeczeństwa. Tutaj, w pobliżu znajdują się 4 punkty gdzie można za 4, 5 zł. kupić pół litra tak zwanego F-16. To jest skazywanie się na powolną śmierć – mówi Dietmar Brehmer, założyciel i prezes Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego.Bezdomność może dotknąć każdego. Do ośrodka trafiają ludzie w różnym wieku, czasem o wysokim statusie społecznym. Niewielu z nich udaje się już wyjść na prostą. – Mieliśmy tutaj ludzi, którzy byli dyrektorami holdingów a teraz u nas stawiają się w kolejce po obiad. Los bywa naprawdę okrutny. Często zgłaszają się też do nas młode osoby z wyższym wykształceniem – dziennikarze, adwokaci… Ludzie biorą kredyty nie mają potem za co ich spłacić, a komornik zabierze wszystko. Bank nie ma litości. Im dłużej człowiek jest bezdomny tym jest słabszy. Nie ma już odwagi walczyć o siebie. Kiedy przychodzi po jakimś czasie do Urzędu Pracy, to on już wie, jest tam tylko po to żeby się podpisać. To jest dramat tego społeczeństwa – podkreśla  Dietmar Brehmer.Placówka stara się aktywizować swoich podopiecznych. Przy  Górnośląskim Towarzystwie Charytatywnym powstała drużyna, która bierze udział w turniejach piłkarskich dla bezdomnych. Taka forma spędzania czasu ma im pomóc w powrocie do normalnego życia. – Sukcesy są, może to robić wrażenie. Działamy już  ładnych parę lat i trochę się tego uzbierało. Nie gramy jednak dla wyników. Jest to resocjalizacja poprzez sport. To bardzo pomaga. Nie każdego jesteśmy w stanie zaangażować, ale u większości tych panów widać poprawę, są zmobilizowani do działania. Część z nich, chociaż w małym stopniu, potrafi sobie dzięki temu ułożyć życie – mówi Dawid Brehmer, pracownik Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego.Towarzystwo powstało 1989 roku. Swoją siedzibę początkowo miało na dworcu w Katowicach. – Przy zmianie ustroju naraz ludzie masowo zaczęli tracić pracę. Likwidowano wielkie fabryki, kopalnie… Wielu z tych, którzy zostali zwolnieni pojawili się gdzieś na dworcach, na ulicach. Często były to osoby, które nie pochodziły ze Śląska. Rozmawiając z nimi dowiedzieliśmy się, że nie tylko nie chcą, ale też nie mają po co wracać tam skąd pochodzą. Te rodziny z tak zwanej ściany wschodniej były jeszcze biedniejsze niż ci ludzie tutaj. Taki człowiek tyle lat mieszkał na Śląsku, a teraz z pustymi rękami ma wracać i powiedzieć „zaopiekujcie się mną”?  – pyta Dietmar Brehmer, który założył wówczas grupę wspierającą osoby bezdomne. – Zauważyliśmy, że takich ludzi jest coraz więcej, więc postanowiliśmy zorganizować taką misję dworcową. Mieliśmy około 100, 150 wolontariuszy. Dostaliśmy na dworcu pomieszczenie i tam nieśliśmy pomoc – mówi  Dietmar Brehmer.W 90. roku przenieśli się na ulicę Młyńską w Katowicach. Stowarzyszenie miało do dyspozycji całe piętro budynku znajdującego się nieopodal katowickiego magistratu, a działało w nim w tamtym okresie blisko tysiąc osób. Po kilku latach „grupa Brehmera” musiała zmienić swoją siedzibę. Miasto zaoferowało im wówczas pomieszczenia przy ulicy Sienkiewicza 23, gdzie ośrodek funkcjonuje do dziś. Nowe lokum było w fatalnym stanie. Siedzibę odbudowali bezdomni. Prace trwały dwa lata.By ośrodek mógł powstać i z powodzeniem wspierać bezdomnych przez ponad 20 lat swojego istnienia,  Dietmar Brehmer pokonał wiele przeszkód. Jak sam przyznaje, nigdy nie robił tego dla własnych korzyści. – Kiedyś chciałem bardzo dużo zarabiać. Potem już tylko, żeby wystarczyło na benzynę, remont dachu, jedzenie. To jest misja. Człowiek idei nie myśli o tym czy mi zapłacą. Jeśli tak to w porządku, jeśli nie – i tak nie przestanie tego robić – zaznacza. – Kiedy ja byłem dzieckiem widziałem straszną biedotę. Widziałem tak biednych ludzi, że mi serce krwawiło. Myślałem, że ja urodziłem się po to, żeby tym biednym pomóc. To trochę dziwne. Jak im nie pomoże nikt to ja im pomogę – mówiłem sobie. Prawda jest taka, że każdy może stać się bezdomnym. Ludzie, którzy są w dobrej sytuacji materialnej, zajmują wysokie stanowiska, w jednej chwili tracą wszystko. To się zdarza. Nie wolno nam wtedy tak po prostu ich zostawić – mówi  Dietmar Brehmer.Działalność Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego nie jest wspierana finansowo przez miasto. By przetrwać, ośrodek korzysta z pomocy darczyńców i Federacji Polskich Banków Żywności. Dzięki temu, osoby najuboższe zgłaszające się do Towarzystwa otrzymują różnorodną grupę produktów spożywczych takich jak m.in. mleko, kaszę, ryż, chleb, makaron, konserwy czy słodycze. Raz w ciągu dnia mogą również otrzymać ciepły posiłek. Ośrodek potrzebuje wsparcia. Informacje o tym jak tego dokonać, można uzyskać na stronie internetowej  Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego: www.gtch.pl.