Zaznacz stronę

Z Jerzym Gudejką, aktorem, ale przede wszystkim producentem teatralnym i właścicielem najstarszej i największej w Polsce agencji aktorskiej, istniejącej od ponad 20 lat rozmawiamy o kondycji współczesnego aktorstwa.

Kurier Polski: Aktor kiedyś, powiedzmy w „dawnej Polsce” i aktor dziś. Możemy mówić o przepaści dzielącej aktorskie pokolenia?

Jerzy Gudejko: Nie jest ona aż tak duża. Mnie się wydaje, że akurat aktorzy na tę wielką przemianę, która miała miejsce po 89 roku byli stosunkowo dobrze przygotowani. Aktor przez cały czas staje w konkursie. Stały etat dla nas to rzadkość. Po roku ’89 okazało się, że nie ma nic „na pewno” i nie ma nic „na zawsze” i to było chyba największym, negatywnym szokiem dla polskiego społeczeństwa. Wtedy większość miała etat, a niektórzy na tym samym stanowisku potrafili przepracować kilkadziesiąt lat, aż do samej emerytury.

KP: Rozumiem, że aktor nigdy nie miał takiego „przywileju”?

JG: Aktora to nigdy nie dotyczyło. On zawsze skazany był na wędrówkę po teatrach, po różnych scenach. Aktor jest nieustannie oceniany, więc poczucie stabilności w tym zawodzie jest bardzo złudne. Nawet ci, którzy mieli etat teatralny musieli szukać dodatkowych zajęć, bo zapewniał on jedynie minimalny poziom bytu.

KP: Czy aby być aktorem przez duże „A” trzeba być zarazem absolwentem szkoły aktorskiej?

JG: Daniel Olbrychski czy Beata Tyszkiewicz szkół nie ukończyli, a grali i dali się poznać jako artyści wybitni, podobnie jak Zbyszek Buczkowski. Poza tym, po ’89 roku na polskim rynku medialnym pojawił się całkiem nowy twór – telenowele.W serialach zatrudniano także dzieci. Przypuśćmy wiec taką sytuację – Kasia (lat 7) zaczyna grać, a telenowela trwa przez lat kolejno 10, 15 czy 20. Z tej małej Kasi wyrasta dorosła kobieta, której aktorstwo towarzyszyło niemal całe życie. Staje się ona tym samym konkurencją dla tych, którzy w tym samym czasie kończą szkoły teatralne i wchodzą na rynek. Takim przykładem jest Kasia Cichopek. Jest to po prostu inna droga dojścia do zawodu, ale nikt nie powiedział, że gorsza. Takich osób, grających w filmach, jednak bez szkół siłą rzeczy będzie przybywać.

KP: Skoro mowa o tym, że aktorów wciąż przybywa, czy znajdzie się dla nich wszystkich miejsce czy może bycie aktorem już oznacza bycie bezrobotnym?

JG: Prawda jest taka, że do naszej agencji przychodzi dużo więcej osób niż możemy przyjąć, ale nie oznacza to, że oni nie mają zajęć i muszą zmieniać branżę. Większość aktorów, choć chciałaby grać lepsze role niż gra, utrzymuje się jednak ze swojego zawodu.

KP: No tak, jednak teraz aktorem tytułuje się każdego, kto pojawi się w najmniejszej nawet roli, pomimo że wcześniej zajmował się czymś zupełnie innym. Czy to nie zbyt wiele powiedziane?

JG: To, że ktoś był znany z czegoś innego, a następnie zainteresował się aktorstwem i zagrał w serialu nie jest niczym złym, chociaż uważam, że takie sytuacje rzadko mają miejsce. Tak się zdarzyło np. w przypadku Edyty Herbuś. Nie widzę nic złego, aby utalentowana tancerka, która nie raz udowodniła na scenie swoje aktorskie umiejętności zaczęła grać. W naszej agencji kryterium, na podstawie którego dokonujemy wyboru nie zależy od zestawu dokumentów, ale zestawu umiejętności aktorskich. Oczywiste jest, że najwięcej osób utalentowanych kończy szkoły aktorskie, ale jest też sporo takich, którzy się tam nie dostali, choć moim zdaniem nie była to słuszna decyzja. Z aktorstwem jest jak ze śpiewem – ktoś musi się go długo uczyć, a ktoś inny nie musi wcale.

KP: Czy większym prestiżem dla aktora jest gra w teatrze niż pojawianie się na szklanych ekranie? A może jest wręcz przeciwnie?

JG: Wyznacznik sukcesu dla jednych może być zupełnie inny niż dla drugich. Sam nieraz spotkałem się z sytuacją, kiedy aktorzy grający w teatrze marzyli o tym, żeby pojawić się w filmie i odwrotnie.

Każdy aktor chciałby grać jak najlepsze role, w najlepszym towarzystwie i do tego zarobić. Niestety nieczęsto zdarza się, aby można było te wszystkie elementy połączyć. Wydaje mi się, że dla aktora równie atrakcyjne jest granie w teatrze, co w filmie. Telewizja daje jednak popularność, która przekłada się na propozycje. Nie wiem czy bardziej prestiżowe jest zagranie małej, pobocznej roli w teatrze niż w ciekawym serialu takim jak „Przepis na życie” lub stworzenie niebanalnej postaci np. w serialu „Prawo Agaty”.

KP: Dziś mówi się „kiedyś to byli prawdziwi aktorzy, nie to co dzisiaj!” Czy jest w tym trochę racji, czy to zwykłe gderanie?

JG: Gdy na początku lat 80. to ja byłem studentem Warszawskiej Wyższej Szkoły Teatralnej, to pamiętam sytuacje, kiedy ludzie również narzekali w podobny sposób: „Jeszcze 20 lat temu na uczelni to byli prawdziwi profesorowie, a teraz to nie wiadomo, co to jest”. Tylko, że za moich czasów wykładały takie osobistości jak Tadeusz Łomnicki, Zbigniew Zapasiewicz, Wojciech Pszoniak, Zofia Mrozowska, Andrzej Łapicki czy Andrzej Szczepkowski. O tych osobach dziś mówimy: „Wow! Co za fantastyczni aktorzy!”. Wychodzę więc z założenia, że znowu musi minąć trochę czasu, żeby docenić talent współczesnego pokolenia aktorskiego.

KP: Więc kogo już dziś moglibyśmy zaliczyć do grona tych najwybitniejszych?

JG: W Polsce mamy wiele wybitnych artystów, zwłaszcza aktorek, które reprezentują światowy poziom. Jednym tchem wymienię na pewno osoby takie jak: Iza Kuna, Danuta Stenka, Małgorzata Kożuchowska, Agnieszka Grochowska, Renata Dancewicz czy Ania Dereszowska.

KP: Mam jednak wrażenie, że w Polsce każdy może stać się celebrytą i niekoniecznie musi wykazywać się przy tym szczególnym talentem.

JG: Media lansują różne osoby, tak było, tak jest i tak będzie. Ludzie lubią sensację, media się nią żywią wiec ją podsycają. Kreują gwiazdki po to, żeby je następnie zrzucić z piedestału, bo wiedzą, że tak samo sprzeda się błyskotliwy sukces, jak i błyskotliwa porażka. W Stanach Zjednoczonych był okres, kiedy na potrzeby kina produkowano gwiazdy. Takie możliwości mają dziś stacje telewizyjne. Częściowo korzysta z tego TVN – buduje prestiż różnych aktorów, ale trwa to zwykle dwa, trzy sezony i pojawia się nowa twarz. Widocznie nie czuje się potrzeby posiadania długoterminowych gwiazd wielosezonowych.

KP: Przepis na gwiazdę – czy istnieje jakikolwiek?

JG: Tak – talent i umiejętności aktorskie. Jest to jednak temat na kilkumiesięczny kurs, więc ciężko byłoby opowiedzieć o tym w kilku zdaniach. Talent jest niezależny od urody, wieku, wychowania itd. Nawet nieperfekcyjna dykcja to już nie problem! Można nad nią popracować.

KP: A na zakończenie, skoro już rozmawiamy podczas pana pobytu w osrodku Zagroń-Istebna, chciałabym zapytać jak się tutaj wypoczywa?

JG: W Istebnej spróbowałem po raz pierwszy narciarstwa biegowego. Dzięki obsłudze ośrodka, która zaproponowała mi takie zajęcia, miałem okazję ćwiczyć z Mistrzem Polski, Mariuszem Michałkiem. Zaskakujące atrakcje spotkały mnie również w Aquaparku, gdzie znajduje się ścianka wspinaczkowa. Trudno się wspina po mokrych uchwytach. Do szczytu jeszcze nie dotarłem. W ośrodka Meridian zdecydowałem się także na zabieg elektrycznej akupunktury. Odbyłem dotąd trzy seanse i już zauważyłem poprawę.

Rozmawiała Michalina Bednarek