Marek Ptasiński to Indianin prosto z województwa śląskiego. Choć z indiańskimi plemionami nie jest spokrewniony, czas, jaki spędził w ich gronie zmienił jego życie.Kultura Indian Ameryki Północnej to wciąż rzecz, która budzi spore zaciekawienie. Dlaczego? Bo współczesny świat wciąż nie wie, kim dokładnie byli i kim dziś są rdzenni mieszkańcy Ameryki. Filmowy wizerunek czerwonoskórych, znany z wielkich produkcji Hollywood nie zawsze jest zgodny z historią. Marek Ptasiński, mieszkaniec Jaworzna stara się walczyć ze stereotypem Indianina utrwalonego w naszej mentalności. – Wciąż widzimy Indian jako poważnych, szlachetnych kolesi w pióropuszach, na koniu – taki wizerunek jest przefiltrowany przez obrazy powstające w Hollywood. Z drugiej strony przedstawia się jako dzikiego barbarzyńcę. To wszystko nieprawda. Teraz Indianie mieszkają w kwadratowych domach, noszą jeansy, jedzą frytki, używają telefonów komórkowych. Dopiero kiedy nadchodzą święta, Indianie rozkładają tipi, zakładają swoje stroje i tańczą – opowiada nam Marek Ptasiński.Jak naprawdę żyli Indianie, w co wierzyli, jak ubierali się na co dzień, co jedli, kim był szaman, jaką rolę miała kobieta w rodzinie indiańskiej i co sprawiło ze rdzenni mieszkańcy Ameryki potrafili przetrwać do dzisiaj i jak wygląda życie współczesnego Indianina? – na te pytania potrafi odpowiedzieć właśnie pan Marek, który często odwiedza rezerwaty Indian w USA. Jego wielka przygoda rozpoczęła się jednak w Jaworznie. – Chciałbym powiedzieć, że urodziłem się nad Missouri, nad Krzywym Kolanem, a moim ojcem był Siedzący Byk, a ja odziedziczyłem po nim imię – mówi. Niestety pan Marek na pytanie czy jest Indianinem odpowiada wprost „nie jestem i nigdy nie będę”. – Na co dzień uważam, że jestem tancerzem i rękodzielnikiem, a nie Indianinem, jak wielu chciałoby myśleć – dodaje.Urodził się w Jaworznie i trafił na złoty czas westernów, w związku z czym zabawy w Indian nie były dla niego niczym obcym. – Ta pasja nie wypaliła się jak u innych kolegów, zaraziłem się do końca życia. Był czas, kiedy się wstydziłem, kiedy nie wypadało, kiedy wszyscy oglądali się za dziewczynami – wyjaśnia Marek PtasińskiJak mówi, największy wpływ na jego ówczesne życie miało spotkanie z Piotrem Banachem, założycielem zespołu Hey i Indios Bravos – Podczas jednej z nocnych rozmów okazało się, że mamy wspólne zainteresowania. Wtedy też dowiedziałem się, że istnieją zloty przyjaciół Indian. Pojechałem na swój pierwszy zlot i gdy na polance zobaczyłem 87 rozbitych tipi (indiański namiot), oszalałem – dodaje z uśmiechem Marek Ptasiński. – Jednak moja ówczesna wiedza była wtedy żadna. Dla przykładu przez dziewięć miesięcy po kilka godzin dziennie robiłem kamizelkę. Byłem z niej strasznie dumny, ale okazało się, że wszystko zrobiłem źle. To tak jakbym miał na sobie strój góralski z surdutem kaszubskim – dodaje pan Marek.Dziś Marek Ptasiński jeździ po całym świecie na organizowane zloty, na święta tancerzy Pow Wow, a cztery miesiące w roku spędza w swojej indiańskiej wiosce pod Jaworznem. Nocuje w tipi. – Śpię prawie pod gołym niebem, na wolnym powietrzu, gdzie leżąc można obserwować gwiazdy. Prawdę mówiąc wolę spać w tipi niż w domu. Jak wracam po kilku miesiącach do swojego pokoju, to nie mogę się przyzwyczaić i muszę spać z głowa na parapecie w otwartym oknie – opowiada śląski Indianin.Jak sam mówi, identyfikuje się z narodem z Wielkich Równin, Siuksami. – Jest to jedyny naród, który łączy wszystko, co mnie interesuje. Ich podstawowe cechy kulturowe to odwaga i hojność. Jest to niezwykle waleczny i nieustępliwy naród, a z drugiej strony nie przywiązujący uwagi do dóbr materialnych.Marek Ptasiński, choć jest magistrem kulturoznawstwa i początkowo wiedzę czerpał z książek antropologicznych twierdzi, że to nie wystarczy, aby zagłębić się w kulturę Indian. – W szczegółach tkwi diabeł, a wiedza, którą czerpiemy wyłącznie z książek jest nikła. Indian trzeba poznać, zdobyć ich zaufanie, doświadczyć kontaktu z nimi. Wtedy dopiero możemy mówić o prawdziwym poznaniu kultury – dodaje.Jaworznianin miał okazję poznać Indian i nawiązać z nimi przyjaźnie. Jednak jak sam podkreśla początki znajomości bywały zawikłane. – Spotkałem raz Indianina, który produkował flety. Trochę pogadaliśmy, ale łamany angielski, obcojęzyczne wstawki słowne spowodowały, że za wiele nie zrozumiałem. Za pół roku znów go spotkałem. Wtedy już witaliśmy się jak przyjaciele, ale sytuacja znów się powtórzyła – nie dogadaliśmy. Poprosiłem wtedy moją dziewczynę, żeby z nim porozmawiała i okazało się… że ten Indianin od półtora roku zaprasza mnie do swojej grupy tanecznej, ja mu zawsze obiecuję, że będę, ale nigdy nie przyjeżdżam – uśmiecha się pan Marek.Ten, kto chce zagłębić się w tajniki Indiańskiej kultury może odwiedzić wioskę indiańską. „Preria”, która znajduje się w Jaworznie składa się z 10 oryginalnych, dużych tipi, do których można wejść, zobaczyć jak jest w środku. Poczuć dym palonego ogniska. Urządzone na wzór domostwa sprzed 150 lat, wyposażone w niezbędne elementy każdego tipi. Nieco na uboczu stoi platforma cmentarna, a zaraz obok szałas potu, gdzie odbywało się wiele ceremonii oczyszczania.