Zaznacz stronę

Prawdziwą plagą dla kierowców są znaki drogowe. Nie dość, że jest ich za dużo, to jeszcze często wykluczają się nawzajem, a kierowca może przez to spowodować wypadek.
Znaki na polskich drogach wyrastają jak grzyby po deszczu. Wiele z nich, zamiast informować kierowcę o sytuacji na drodze, zwyczajnie go rozprasza. Jeszcze inne są rozlokowane tak, że się nawzajem wykluczają bądź zasłaniają. Takich znaków nie brakuje także w województwie śląskim. Kierowcy mają dość takiego stanu rzeczy i zaczynają skarżyć się na głupotę drogowych przepisów. – W Polsce mamy las znaków, czego nie ma na Zachodzie. Wystarczy przejechać się ulicą Mikołowską w Katowicach, żeby całkowicie zgłupieć. Zamiast patrzeć na drogę, kierowcy, szczególnie ci, którzy pierwszy raz wjeżdżają do Katowic bombardowani są natłokiem informacji. I jak tu skupić się na jeździe? – pyta pan Piotr z Katowic.
Niektórzy uważają nawet, że przepisowa jazda może być bardziej niebezpieczna niż drogowa samowolka. Ich zdaniem to logiczne myślenie jest w trakcie jazdy najważniejsze. – Niektóre oznakowania drogowe są głupotą, dlatego wcale ich nie przestrzegam. Taki przykład, chcę zmienić pas i mam wolną drogę, ale nie mogę, bo ciągła linia kończy się dopiero kilkanaście metrów dale, przez co musze hamować i powoduję zagrożenie na drodze. Uważam, że jazda ze stałą prędkością w mieście jest o wiele bezpieczniejsza niż „przepisowe” trzymanie się zasad, co wiąże się z ciągłym hamowaniem i przyspieszaniem – mówi Damian z Sosnowca.

Zdradliwe znaki
Okazuje się, że newralgicznym miejscem chociażby w Katowicach jest wjazd do tunelu, który biegnie pod katowickim rondem. – Zauważmy, że przed samym tunelem jest ustawione tyle znaków, że ludzie zwyczajnie boją się tam wjeżdżać. Szczególnie mylące dla kierowców są znaki poziome, umieszczone na jezdni – zdezorientować one mogą nawet doświadczonego kierowcę, a co dopiero tego początkującego – mówi nam Leszek Skrodzki, instruktor jazdy ze szkoły Sela w Katowicach.
Do tego, przebudowa katowickiego rynku i ulicy 3 Maja spowodowała, że ilość znaków w centrum Katowic jeszcze bardziej wzrosła. W czasie remontu zmieniono organizację ruchu, i przez to wzdłuż ulic pojawiły się znaki, których sens ciężko rozszyfrować. – Wjeżdżając do remontowanej części Katowic znaki atakują z każdej strony. Nakazy i zakazy są praktycznie wszędzie, dlatego naprawdę trudno o orientację w terenie, a co dopiero o bezpieczną jazdę. Komunikaty na znakach są napisane w ten sposób, że kierowca, który chciałby je przeczytać, musiałby się po prostu zatrzymać. Dlatego wielu z tych, którzy nie znają centrum Katowic ma spory problem, żeby nie złamać przepisów – denerwuje się Piotrek z Siemianowic Śląskich.
Bardzo duża część wystawianych mandatów to też efekt nieprzestrzegania znaków drogowych i jazdy na pamięć. – Nie od dziś obserwujemy, jak kierowcy lekceważą przepisy. Największą zmorą jest jeżdżenie na pamięć. Kierowca myśli, że zna drogę więc nie musi zwracać uwagi na znaki. Nic bardziej mylnego – znaki zmieniają się z dnia na dzień, a kierowca, który nie zwraca na nie uwagi, najczęściej powoduje wypadki. A potem się tłumaczy: „Przecież ten znak tu nie stał”. Nie jest to żadne usprawiedliwienie – mówi Jacek Pytel, rzecznik prasowy KMP Katowice.

Europejskie standardy
Niestety Polska wśród innych, europejskich państw charakteryzuje się nadmiarem znaków drogowych. – U nas nie przykłada się uwagi do bezpiecznego organizowania ruchu, a raczej do zorganizowania go za pomocą wielu niepotrzebnych narzędzi. Raz zaobserwowałem 20 znaków na odcinku 300 metrów, które informowały o tym, że jest próg zwalniający, że ciężarówka tędy nie może przejechać, że nie wolno się zatrzymywać. Takie sytuacje są uciążliwe dla kierowcy, bo go rozpraszają – tłumaczy nam Andrzej Markowski, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Psychologów Transportu w Polsce.
Oprócz znaków, na polskich drogach prawdziwą zmorą są też reklamy. One także ograniczają naszą percepcję. – Z ulgą wyjeżdża się poza granice naszego kraju, bo ledwo po jej przekroczeniu znikają z poboczy te wielkie kolorowe płachty. Człowiek ma ograniczoną percepcję. Jeśli do naszego mózgu dociera za wiele informacji to część z nich jest odrzucana. Oczywiście w pamięci zostaje to, co najbardziej zwraca naszą uwagę czyli ogromne reklamy, a na nich np. kobiecy biust – dodaje wiceprzewodniczący stowarzyszenia.

Holenderski eksperyment
Na świecie istnieją miejscowości, gdzie na próżno szukać sygnalizacji świetlnej czy znaków drogowych. Pionierskim miastem było holenderskie Drachten, gdzie liczba wypadków po wdrożeniu systemu znacząco spadła. – Według tego, zakończonego sukcesem eksperymentu, każdy z uczestników ruchu ma takie same prawa i są one tylko dwa. Pierwsze dotyczy prędkości maksymalnej, a drugie, najważniejsze, mówi, że obiekt, znajdujący się z prawej strony, niezależnie czy jest samochodem, rowerem czy pieszym ma zawsze pierwszeństwo – opowiada Andrzej Markowski. Okazało się, że od kiedy w mieście panuje taki system, liczba kolizji i wypadków zmalała. Czy w Polsce byłoby to możliwe? Mało kto wie, że zwiększanie ilości znaków jest dochodowym interesem. – Niestety takie są realia i trzeba się liczyć z tym, że zorganizowanie bezpiecznego i poprawnego ruchu wiąże się z coraz mniejszą ilością znaków, a to oznacza mniejsze dochody dla tych, którzy czerpią zyski z ich produkcji i rozlokowania – dodaje Andrzej Markowski.

GDDKiA mówi dość!
Znaków drogowych ma być jednak znacznie mniej. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad chce zrobić ich gruntowny przegląd i pozbyć się tych niepotrzebnych. W 2009 roku na drogach zarządzanych przez GDDKiA został przeprowadzony monitoring, który wykazał, że znaków jest za dużo. W takiej sytuacji kierowcy zaczynają je lekceważyć, a to wpływa negatywnie na bezpieczeństwo ruchu. – Przygotowaliśmy więc propozycje zmian w tzw. czerwonej księdze czyli rozporządzeniu dotyczącym warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych. Chodzi głównie o uporządkowanie treści znaków, wyeliminowanie nieścisłości, a także zmniejszenie ich liczby. Zdarza się np., że znaki się dublują – w jednym miejscu jest np. znak ustąp pierwszeństwa przejazdu, a jednocześnie znak informujący o odwołaniu drogi z pierwszeństwem – takie sytuacje chcemy zlikwidować – mówi Urszula Nelken, rzecznik prasowy GDDKiA
Jakie zmiany zostaną wprowadzone? Przede wszystkim chodzi o standaryzację oznakowywania i zapewnienie jego czytelności. Znaki mają zostać ujednolicone z tymi, które funkcjonują w krajach Unii Europejskiej. Przede wszystkim ma ich być mniej. – Poprzez ograniczenie liczby znaków na drodze chcemy przywrócić zaufanie kierowców do oznakowania oraz pozwoli zlikwidować zbyt dużą liczbę nieuzasadnionych ograniczeń prędkości – tłumaczy pani rzecznik.
Według GDDKiA niezbędne jest też wprowadzenie oznakowania dla nowych sytuacji i rozwiązań na drodze. Nie obejdzie się też bez usuwania tych zbędnych. Ograniczona ma zostać liczba znaków poziomych, czyli tych, które malowane są bezpośrednio na jezdni. Znikną znaki z oznaczeniami takimi jak „Poczta”, „Bufet lub kawiarnia”, „Zakaz wjazdu wózków ręcznych” oraz „Koniec drogi z pierwszeństwem”. Na drogach ma być także mniej drogowskazów, wskazujących kierunek lotniska czy dworca PKP. – Niektóre znaki znikną inne mogą się nieco zmienić. Nie będzie już np. informacji o poczcie czy kawiarni a pojawią się znaki mówiące np. o zasięgu sieci Wi-Fi. Mniej będzie znaków informacyjnych przy granicach państwa – dodaje Urszula Nelken.

Które znaki będą usunięte?
Ograniczone będą tablice, umieszczane obok bądź nad jezdnią, które oznaczają kierunki do miejscowości lub dzielnic miast. Mniej będzie tablic szlaku drogowego, które wskazuje numer drogi i odległość do głównych miejscowości położonych przy danym szlaku drogowym. Zmniejszona ma być także ilość znaków oznaczających ograniczenie prędkości do 50 km/h oraz zakaz wyprzedzania. – W przypadku tego ostatniego znaku doprecyzowano zapisy, tak by nie stosować go, jeżeli zakaz wyprzedzania wynika z odrębnych przepisów. Znak ten należy stosować rozważnie, aby nie uległ on deprecjacji – dodaje rzeczniczka GDDKiA.
Mniej będzie znaków ostrzegających o rowerzystach, o dzieciach na drodze i o przejściu dla pieszych. Jedynie w zakresie znaków ostrzegawczych nic nie ulegnie zmianie. – W zasadzie nie stosuje się ich w obszarach zabudowanych, a w obszarach o dopuszczalnej prędkości do 50 km/h znaki należy stosować w wyjątkowych sytuacjach. Znaki powinny być ustawiane tylko w miejscach, gdzie kierujący pojazdami mogą mieć problemy z właściwą oceną sytuacji na drodze – tłumaczy Urszula Nelken.
– Zmiany proponowane przez GDDKiA są oparte o informacje ogłoszone przez Parlamentarny Zespół ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Zespół podjął prace legislacyjne nad przywróceniem prędkości dopuszczalnych na autostradach, do 130 km/h i drogach ekspresowych, do 110 km/h oraz na ujednoliceniu prędkości dopuszczalnej w obszarach zabudowanych zarówno w dzień jak i w nocy – do 50 km/h. – mówi rzecznik. Obecnie na autostradzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 140 km/h, a na drogach ekspresowych do 120 km/h. W nocy czyli od 23 do 6 rano w terenie zabudowanym można jeździć do 60 km/h.
Nowa instrukcja dotycząca znaków ma obowiązywać nie tylko na autostradach, drogach ekspresowych i krajowych, ale też na drogach wojewódzkich, powiatowych i gminnych. Propozycje zmian, przygotowanych przez GDDKiA zostały przekazane do Ministerstwa Transportu, gdzie urzędnicy zdecydują, kiedy zmiany wejdą w życie.